Na przełomie lutego i marca zmarznięty i zmęczony pogodą w Wuhan postanowiłem poczuć się jak ptak i polecieć na południe. Wybraliśmy z Zen miasto Sanya na południu Chin na wyspie Hainan, ze względu na piękną pogodę (25-30 stopni C), obecność morza i plaż.
[slickr-flickr tag=”sanya_tickets”]
Po przylocie czas na pierwszy posiłek! Tradycyjny makaron ryżowy z „czymś”, czyli warzywa, orzeszki ziemne, zioła, grzyby i odrobina mięsa. W mojej misce znalazłem również coś, co smakowało i wyglądem przypominało ogórki kiszone, więc zupa smakowała jak ogórkowa Ciekawostka: żeby handlarz nie musiał myć misek, co jest stratą czasu i może być problematyczne z powodu braku bieżącej wody, często na ulicznych straganach dostaje się właśnie miskę owiniętą foliową torebką. Sprytne?
[slickr-flickr tag=”sanya_first-meal”]
W Sanya jest mnóstwo palm kokosowych oraz takich oto drzew:
[slickr-flickr tag=”sanya_tree”]
Kilkaset metrów od naszego hotelu znajduje się rezerwat przyrody w którym mieszkają potwory, zwane przez śmiałków czaplami. Rezerwat ten znajduje się między ruchliwą ulicą a rzeką.
[slickr-flickr tag=”sanya_birds”]
Łodzie rybackie i jedna, o której zapomniano. Kolejny przykład na to, że Chińczycy totalnie nie dbają o coś, co zostało wybudowane/zrobione. Normalny tryb użytkowania dla nich to budowa -> złomowanie. O czymś takim jak utrzymanie i konserwacja nie myślą
[slickr-flickr tag=”sanya_boats”]
Plaża! I wesoły znak „nie niszcz zieleni”. Dla nieanglojęzycznych: „Do not disturb – tiny grass is dreaming” znaczy „Nie przeszkadzaj – mała trawka śpi (lub marzy)”
[slickr-flickr tag=”sanya_beach”]
Po dniu wylegiwania się na plaży czas na obiad w restauracji. Jedzenie bez szału, ale za to każdy stół był zrobiony tak:
[slickr-flickr tag=”sanya_table”]
Piękne wieżowce, które za dnia wyglądają naprawdę ciekawie, a w nocy służą jako gigantyczne ekrany. Wizualizacje to m.in. napis, żaglówki (na zdjęciach), balony lotnicze, tancerki i kwitnący lotus. Całość wygląda naprawdę fenomenalnie, szczególnie gdy żaglówki płyną od jednego do drugiego budynku.
[slickr-flickr tag=”sanya_buildings”]
Najlepszy drink, czyli świeże kokosowe mleko.
[slickr-flickr tag=”sanya_coco”]
A tak wygląda żółwik 😉
[slickr-flickr tag=”sanya_turtle”]
Czas na jedną z najciekawszych atrakcji Sanya – Pierwszy Rynek. Miejsce nastawione oczywiście na turystów ale nadal warte odwiedzenia. Na stoiskach można znaleźć wyroby z muszli, pereł, kokosów, drewna i kamieni szlachetnych. Najbardziej interesujące było stoisko, na którym można było zobaczyć jak wykonują biżuterię z pereł. Najpierw klient wybiera muszle, muszle są otwierane i wyciągane perły, perły czyszczone i przewiercane a potem nawlekane według życzenia klienta. Mimo całego uroku procesu wytwarzania nie warto tam nic kupować, bo ceny są bardzo wysokie. Za to kilka stoisk dalej można dostać już gotowe naszyjniki i bransoletki za „bardzo przystępną cenę”.
[slickr-flickr tag=”sanya_first-market”]
Druga najlepsza atrakcja Sanya – rynek owoców morza. Zdjęcia z wybierania potworów, które zjemy 😀 Pokusiliśmy się dwukrotnie o taki obiad. Ceny były różne, najdroższy homar (ok. 90zł), niesamowicie tani był rekin (8zł za 40cm sztukę) czy tuńczyk. Wkraczając na ten rynek od razu jest się otoczonym ludźmi, którzy pomogą ci wybrać i kupić produkty, a potem zaprowadzą cię do miejsca, gdzie kucharze przyrządzą z tego coś wspaniałego. Do tej pory nie wiem jak nazwać takie jadłodajnie, bo restauracją to nie jest, a poziom sanitarny wskazuje, że raczej jest to forma eksperymentu nad ludzką odpornością na brud. Tak czy inaczej, to co robią z tych produktów jest genialne.
[slickr-flickr tag=”sanya_sea-food”]
No i tu kolejna wspaniała część obiadu, czyli wizyta w kuchni. Mogłem wraz z Zen przyjrzeć się jak są przyrządzane poszczególne dania, czyli małże, kraby, homar, kalmary i takie takie 😀 Wybaczcie jakość zdjęć, nie zauważyłem, że mam przestawiony tryb w aparacie
[slickr-flickr tag=”sanya_kitchen”]
A tu film z przygotowań:
Tak wygląda gotowy obiad. Chińskim zwyczajem jest zamawianie jednego wspólnego piwa dla wszystkich jako znak bliskości lub przyjaźni.
[slickr-flickr tag=”sanya_dinner”]
Dalsze zakupy na ulicznych straganach, czyli Stefan próbuje różnych owoców i je szaszłyki z owoców morza 😀
[slickr-flickr tag=”sanya_fruits”]
A tu orzeźwiające lody. Najpierw trzeba wybrać trzy owoce, panowie je pokroją, zmiksują i wrzucą na lodową patelnię Żadnych innych dodatków! Po kilku minutach miks jest zimny i ma konsystencję naszych lodów.
[slickr-flickr tag=”sanya_ice-cream”]
A to inny rodzaj straganu ulicznego. W środku tej beczki znajduje się rozżarzony węgiel a do środka wkłada się placki i przykleja do ścian. Owszem, dostaje się w efekcie placki z sadzą, ale są pyszne 😀
[slickr-flickr tag=”sanya_barrel”]
Następnego dnia wybraliśmy się do parku tropikalnego „Yalong Bay Tropical Paradise Forest Park”, czyli „Park Lasu Tropikalnego Zatoki Yalong”. Byłem podekscytowany, połączenie gór, lasu i chińskiej kultury zapowiadało się cudownie. Niestety, było to największe rozczarowanie całej podróży. Park przypomina raczej galerie handlowe ukryte wśród drzew, jest bardzo zatłoczony i trzeba się naprawdę starać, żeby zrobić zdjęcie bez kilku turystów w kadrze. Podróżuje się po tym parku po krętych uliczkach siedząc w małych busach, które zatrzymują się co kilkanaście minut aby turyści mogli zrobić sobie kilka szybkich zdjęć i zrobić zakupy w sklepach. Dla mnie koszmar.
[slickr-flickr tag=”sanya_forrest”]
A tu kolejna ciekawostka z chińskiej kultury. Chińczycy mają wiele przekonań dotyczących dotykania i pocierania różnych obiektów, jako przynoszących szczęście, pieniądze i chroniące od chorób. Brzmi całkiem rozsądnie: jeśli będziesz dotykać mnóstwa obiektów, które wcześniej dotykało kilkaset tysięcy osób przed tobą, ochroni cię to od chorób. I to działa. Chińczycy przez ciągłe obcowanie z brudem i zarazkami są na nie zwyczajnie uodpornieni.
[slickr-flickr tag=”sanya_touching”]
Na jednym z przystanków znajduje się kaplica, w której katolicy mogą wziąć ślub. Niestety była zamknięta, więc ani nie dało się wziąć ślubu, ani zobaczyć wnętrza.
[slickr-flickr tag=”sanya_chapel”]
Galeria kryształów, oczywiście połączona ze sklepem. Koniecznie trzeba dotknąć kryształowych kul!
[slickr-flickr tag=”sanya_crystals”]
Te chatki to nie pozostałości po starożytnych, ale hotel. Wygląda pięknie.
[slickr-flickr tag=”sanya_birds-nests-hotel”]
Droga powrotna z tropikalnego parku była długa, ale chińska myśl technologiczna pozwoliła się uśmiechnąć. „W razie niebezpieczeństwa stłucz szybę młotkiem”, prawda? A co jeśli młotek jest przytwierdzony przy dachu autobusu trzema opaskami zaciskowymi? Gdzie napis „W razie niebezpieczeństwa weź ze sobą scyzoryk”? Oprócz tego w autobusie jechał(a) ze nami „Lady boy” lub „shemale” czy jak uczy nas wikipedia „kobieta transgenderowa z męskimi narządami płciowymi oraz kobiecym biustem”. Człowiek jak człowiek, ale ten spędził sporo czasu na staraniach by być brzydkim. Mnóstwo kolczyków, implanty podskórne na twarzy, dramatycznie brzydki makijaż i męskie rysy twarzy nie pasowały do sztucznych piersi próbujących się wydostać z sukienki.
[slickr-flickr tag=”sanya_hammer”]
Wieczorny spacer
[slickr-flickr tag=”sanya_walk”]
Ostatni dzień to wyprawa do Xidao, małej wysepki znanej z pięknych plaż. A gucio prawda, plaże takie sobie i na większości nie da się pływać bo wszędzie śmigają motorówki oferując najróżniejsze atrakcje. Plus taki, że było sporo miejsc, gdzie praktycznie nie było nikogo i można było odpocząć.
[slickr-flickr tag=”sanya_xidao-beach”]
A tu znalazłem miejsce, gdzie szatan wcale nie mówi dobranoc, a śpiewa!
[slickr-flickr tag=”sanya_shatan”]
Na koniec pojechaliśmy małych elektrycznym busikiem na przejażdżkę na drugi koniec wyspy zobaczyć Króla Krów. Widoki ze szczytu były warte całej wyprawy, a Król Krów jest ogromny – spróbujcie znaleźć ludzką sylwetkę na zdjęciu.
[slickr-flickr tag=”sanya_xidao”]
Podczas naszej wyprawy nie wybraliśmy się do najbardziej znanej atrakcji turystycznej Sanya – świątyni Nanshan. Miejsce jest bardzo zatłoczone, bardzo komercyjne i turyści nie chwalą sobie za bardzo wizyty tam.